sobota, 1 sierpnia 2015

3. Albufeira - kurort wiecznego disco / Albufeira - resort of eternal disco

Z naszym studentem Akademii Muzycznej, Sebastião, kierującym pojazd paląc jednocześnie kolejne skręty marihuany, przejechaliśmy brakujące 120-130 km w kierunku Albufeiry.With our student of the Music Faculty, Sebastião, driving the car and smoking yet another cannabis joint, we have covered 120-130 km left to reach Albufeira.

Gdy wjeżdżaliśmy do miasta zaproponował nam szybki wypad na prywatną plażę należącą do jednego z położonych przy brzegu pięciogwiazdkowych hoteli (teraz dopiero sprawdziłam, że noc w takiej bajce kosztuje ponad 2 tys. zł!). Jak gdyby nigdy nic, wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i pewnym krokiem przekroczyliśmy próg „pałacu”. Nie za bardzo wiedzieliśmy, jak poruszać się wśród luksusowych korytarzy, a nie chcieliśmy przyciągać wzroku personelu gotowego zwrócić nam, „plebejuszom”, uwagę i zawrócić z drogi. Nic takiego się jednak nie stało. Pracownicy obsługi byli wręcz tak mili, że z uśmiechem na ustach wskazali nam drogę na zewnątrz, w kierunku prywatnej windy (!) zjeżdżającej wprost na uroczy pomościk prowadzący praktycznie nad samą wodę. Było to moje pierwsze zetknięcie z południowymi plażami Portugalii i muszę przyznać, że już wtedy oniemiałam z zachwytu. Woda była przejrzyście turkusowa, fale rytmicznie uderzały o złoty brzeg, a ich szum koił i uspokajał. Za nami roztaczały się malownicze urwiska godne najlepszych poematów wieszczy romantyzmu. Brodziliśmy w aksamitnym piasku wypatrując muszli, które woda wyrzuciła na ląd, a słońce rządzące niepodzielnie na bezchmurnym nieboskłonie przypiekało nas w plecy, co jednak łagodziły porywy dość silnego momentami wiatru. Po kilku godzinach „wyżebranej” podróży było to jak dotrzeć do bram niebios.When we were getting into the city, he suggested a quick excursion to a private beach belonging to one of the coastal five-star hotels (only now I have checked that one night in this kind of dream costs over 500 euro). As if nothing wrong was happening, we put on our bathing suits and full of confidence we crossed the threshold of the “palace”. We didn’t really know how to find our way through all those luxurious corridors and we wanted to avoid attracting attention of the staff ready to turn us, “plebeians”, back. This scenario didn’t fulfill, though. The employers of the establishment proved so obliging that with a kind smile on their faces they showed us the direction out on the inside patio, towards a private lift (!) descending on a landing leading straight to the ocean. That was my first encounter with southern beaches of Portugal and I have to confess that I was already speechless with awe. The water was turquoise and pure, the waves were hitting the golden shore rhythmically in a soothing way. Behind us there were picturesque cliffs worth the best poems of the romanticism. We were wading through the velvet sand looking out for the shells washed ashore and the sun governing the cloudless skyscape was beating down on us, which was, however, neutralised by quite powerful gusts of wind. After a few hours of a “begged” journey it was like reaching the heaven’s gate.
Luksusowe zejście na plażę. Luxurious descent to the beach.
Malownicze klify. Picturesque cliffs.
Zachwyt jednak nie mógł trwać zbyt długo, gdyż nasz szofer spieszył się do rodzinnego domu. Zabraliśmy się zatem z plaży, przechodząc znów przez wykwintne wnętrza pięciogwiazdkowego resortu i wróciliśmy do samochodu. Sebastião wysadził w nas w dzielnicy oddalonej nieco od centrum miasta, zdominowanej jednak – zupełnie jak samo centrum – przez restauracje, bary i kawiarnie oferujące obsługę w dowolnym języku, dopasowaną do międzynarodowej klienteli. Widząc proponowane ceny – zdecydowanie wyższe niż w innych częściach Portugalii – postanowiliśmy jednak „zmontować” jakieś biedne kanapki z kupionych wcześniej produktów. Spóźniliśmy się z odwiedzeniem informacji turystycznej otwartej do godziny 18, zatem odrobinę na czuja ruszyliśmy na poszukiwanie prawdziwego centrum miasta. To z kolei nie było trudnym zadaniem – wystarczy kierować się tam, gdzie jest głośno i tłocznie ;) Albufeira sama w sobie jest miastem dość małym, jej śródmieście również do najrozleglejszych nie należy, a błądzenie wśród głównych uliczek tego kurortu byłoby najwspanialszym zajęciem, gdyby nie nieustanny ścisk (jak dowiedzieliśmy się od jednego z miejscowych, liczba przebywających tu ludzi zwiększa się każdego lata z 20 tysięcy do pół miliona), nieznośny hałas muzyki dobiegającej zewsząd, z knajp, sklepów czy nawet odbywającego się wówczas na jednym z placów koncertu, oraz napraszający się „zaganiacze” usiłujący namówić naiwnych turystów na zrujnowanie swojego portfela. Nie ma tu wybitnie istotnych zabytków czy monumentów, które absolutnie trzeba zobaczyć. Znajdziemy, co prawda, kilka kościołów (igrejas) czy pustelni (ermitas), ale najciekawszym zajęciem, obok przechadzek uliczkami Albufeiry o typowej, białej, można powiedzieć „pocztówkowej” zabudowie i, oczywiście, kąpieli w oceanie, jest podziwianie widoku wybrzeża z kilku dostępnych tu punktów widokowych (miradouros). Na jeden z nich, Miradouro do Pau da Bandeira położony z lewej strony plaży, można dostać się ruchomymi schodami. Na drugi, usytuowany z prawej strony, przy Rua Latino Coelho, można wejść schodami lub, co zwykle preferują turyści zmęczeni dość nierówną rzeźbą terenu „dokuczającą” całej Portugalii, wjechać windą, czynną jednak tylko do godziny 20. Należy wszak pamiętać, że podobnie jak na większości wyżej położonych atrakcji Portugalii, zazwyczaj wieje tam silny, porywisty wiatr, co na względzie powinni mieć zwłaszcza ci najbardziej wrażliwi na warunki atmosferyczne. Ciekawy widok roztacza się również z tarasu, na który wchodzi się poprzez tunel przypominający wyrzeźbioną w skalę jaskinię wieńczący Rua 5 de Outubro. Idealnym ukoronowaniem takiego wieczoru byłoby wypicie świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego z widokiem na cudną plażę, niestety, cena małej szklanki tego napoju kosztuje w tych okolicach 3,50 euro.The delight couldn’t last forever, unfortunately, because our driver hurried home. We got out of the beach and passing once again through exquisite galleries of the five-star resort we came back to the vehicle. Sebastião dropped us off in a neighbourhood situated slightly further away from the city centre, but still, as the centre itself, dominated by restaurants, bars and cafés offering service in various languages, according to the needs of their clients. At the sight of the suggested prices – definitely higher than in other parts of Portugal – we decided to simply make some sandwiches with the products we had previously bought. We arrived too late to visit the tourist information open until 6 p.m., so we went to search the real centre of the city without any map. It wasn’t such a hard task, though – you should just follow the noise and the people ;) Albufeira itself is rather a small city, its downtown is proportionately tiny, too, and straying through its streets would be the most wonderful activity ever if it wasn’t for the uninterrupted crowd (as we got to know from one of the locals, the number of people residing in the city grows every summer from 20 thousand to half of a million), an appalling muzak coming literally from everywhere – from bars, shops or even the concert taking place on one of the main squares, and the bothersome touts. There are no exceptionally important monuments which you have to see. For sure, you can find there some churches (igrejas) or hermitages (ermitas) but the most interesting occupation, apart from wandering through the streets of Albufeira full of the typical, white, we could say postcard-like buildings and, of course, bathing in the ocean, would be admiring excellent views from several viewpoints (miradouros). One of them, Miradouro do Pau da Bandeira located on the left side of the beach, you can reach by two pairs of escalator. The second one, situated on the right side at Rua Latino Coelho is reachable by staircase or a lift opened until 8 p.m., and usually preferred by the tourists, tired of the uneven relief “troubling” the whole country of Portugal. You should remember, though that in those higher parts of the cities there is often a strong, gusty wind, disturbing especially for those who are a bit more sensitive to immediate climate changes. Another very interesting perspective of the beach opens out from a terrace to which you access by passing through a tunnel resembling a cave sculpted in a rock. You can find it at the end of Rua 5 de Outubro. The best possible ending of this sort of evening would be drinking a glass of freshly squeezed orange juice in one of the coastal bars, unfortunately, even the smaller dose of this pleasure costs 3,50 euro.
Rua 5 de Outubro.
Wjazd ruchomymi schodami na punkt widokowy. Escalator to a viewpoint.
Panorama wybrzeża Albufeiry. Panorama of Albufeira's coast.
Widok z punktu widokowego "z windą". View from the "elevator" viewpoint.
Tunel przy Rua 5 de Outubro. Tunnel at Rua 5 de Outubro.
Powoli jednak zaczął zapadać zmrok, a po „wywalczeniu sobie” (gdyż wcale nie jest o to łatwo w Portugalii) połączenia z siecią wi-fi w jednej z restauracji okazało się, że nikt z couchsurferów, do których pisaliśmy dwa dni temu, nie odpowiedział na nasze petycje o udostępnienie kawałka sofy. Szybko sprawdziliśmy na www.booking.com dostępne opcje noclegu, ale albo znacznie przekraczały one nasz budżet (minimum 30 euro na głowę za noc) albo znajdowały się one z dala od miasta. Była już godzina 21:30 i nie zdążylibyśmy stawić się na miejsce przed zakończeniem check-inu, a nie chcieliśmy wydawać fortuny za kilka godzin przespanych w jednym z pobliskich pensjonatów. Zdecydowaliśmy się zatem – z odrobinę ciężkim sercem, trzeba przyznać – na spanie pod chmurką. 

Zaczęliśmy więc rozglądać się za odpowiednim miejscem do noclegu. Albufeira pełna jest opuszczonych domów, potencjalnych schronów dla miejscowych (i nie) bezdomnych. Do jednego z nich, w przypływie poczucia przygody, nawet weszliśmy, ale to, co zastaliśmy w środku było tak odrażające i przerażające, że nie zdecydowaliśmy się już ponowić tego kroku (i chyba długo nie przyjdzie nam to na myśl). Postanowiliśmy więc wrócić na plażę i rozłożyć się na udostępnionych plażowiczom hamakach, nocną porą porzuconych, by zapewnić sobie choć odrobinę komfortu. Przywiązaliśmy do siebie bagaże, by zabezpieczyć się przed ewentualną kradzieżą, okryliśmy się, najszczelniej jak to było możliwe, ręcznikami, założyliśmy na siebie kilka warstw ubrań i staraliśmy się wypocząć. Ów sposób spania "na bezdomnego" nie byłby może taki zły, gdyby nie przeraźliwy wiatr, który zerwał się około godziny 22:30 oraz całkowity brak przygotowania do spędzenia nocy na dworze, w temperaturze około 16 stopni Celsjusza – ja nie wzięłam ani jednej pary długich spodni i musiałam marznąć w krótkich gatkach, Miki nie miał przy sobie żadnej ciepłej bluzy, jedynie bluzkę z długim rękawem i nałożone jeden na drugi t-shirty, o śpiworze czy innej ochronie przed zimnem już nawet nie wspomnę. W końcu lodowaty wiatr zmusił nas do ustąpienia z plaży i poszukania cieplejszego schronienia. Padło na głęboką klatkę schodową prowadzącą do wejścia jednego z budynków mieszkalnych Albufeiry. Rozłożyliśmy się na podłodze i choć było paskudnie twardo i niewygodnie, to przynajmniej temperatura podskoczyła o kilka stopni – a uwierzcie, w takich warunkach odczuwa się każdy jej spadek czy wzrost. Wtuleni jedno w drugie, by zatrzymać trochę ciepła, próbowaliśmy zmrużyć oko, a tymczasem w centrum Albufeiry zabawa trwała w najlepsze, o czym świadczyły nieustające głosy przechodzących obok imprezowiczów i dobiegająca z oddali muzyka. Ostatnie hałasy ucichły około godziny 3-4 nad ranem, kiedy to zresztą grupa wracających z balangi chłopaków zdecydowała strzelić sobie z nami selfie, gdy dogorywaliśmy skuleni w progu ich apartamentowca. 
As darkness was falling, we found some outdoor internet connection (which is not that easily accessible in Portugal) in one of the restaurants and we found out that none of the couchsurfers whom we had sent requests to two days ago has responded. We quickly checked all the possible options of accommodation on www.booking.com but it was either too expensive for our budget (30 euro per person as the lowest price), either it was located far away from the city centre. It was already 9:30 p.m. and we wouldn’t make it for the check-in. We neither wanted to spend a fortune for a few hours in one of the nearby hotels. We decided therefore – with a bit heavy heart, I must admit – to sleep in the open air and started looking for a suitable place to settle our rough-and-ready camp.

Albufeira is full of abandoned houses, potential destinations of all the homeless. In a fit of courage we even decided to enter one of them, but what we have seen inside was so loathsome and revolting that we will probably never repeat this ever again. We agreed to come back to the beach and arrange ourselves on the hammocks dedicated for the sunbathers but completely abandoned during the night. This way we could get at least a dollop of comfort. We tied the luggage to our limbs to protect them from any possible theft, we covered ourselves with towels as hermetically as achievable, we put on several layers of clothes and we tried to take some rest. This way of homeless sleeping wouldn’t be probably so bad if it wasn’t for the terrible wind which started blowing around 10:30 p.m. and our complete lack of preparation to spend the night outside, in the temperature around 16 Celsius degrees. Personally, I haven’t taken with me any long trousers, so I was freezing my ass off in shirts, Miki didn’t have any warm jacket, only one long sleeve and two t-shirts put one on another, I won’t even mention any sleeping bag or other protection. Finally, the ice-cold wind forced us to leave the beach and search for some warmer exile. We found a deep entrance to one of the buildings, we got down the floor and even though it was terribly rough and uncomfortable, at least the temperature raised a few degrees – and trust me, it makes a huge difference in the conditions like those. Cuddled to keep some heat, we tried to get a wink of sleep. Meanwhile, in the centre of Albufeira the party was in full swing, as could attest relentless shouts of the revellers passing by and the distant noise of music. The clamour faded away around 3-4 a.m. along with a group of amused guys entering the building where we were installed who decided to take a selfie with our moribund corpses.
Albufeira nocą. Albufeira by night.
Cóż, takie „przyjemności” nie mogą jednak (i Bogu dzięki!) trwać wiecznie. Około godziny 4:30, mniej więcej wówczas, gdy temperatura sięga swych dolnych granic, dalsze leżenie na twardej posadzce stało się nieznośne i zmusiło nas do ruszenia się z miejsca. Natknęliśmy się na czynną całą dobę budkę wyposażoną w ogrzewanie i automaty z jedzeniem i piciem, gdzie uraczyliśmy się kubeczkiem gorącej czekolady (tyle radości za jedyne 0,50 euro!) i przeczekaliśmy jeszcze półtorej godziny zanim wyszliśmy z miasta, by na wylotówce łapać poranny autostop w kierunku Portimão. Wymachiwaliśmy rękoma i kartonem przez półtorej godziny – na próżno: kierowcy ignorowali nas, jak gdybyśmy w ogóle nie istnieli, co jest chyba najbardziej zniechęcającym doświadczeniem dla autostopowicza. Pół biedy, jeżeli nikt nie oferuje ci podwózki, ale przynajmniej uśmiecha się, gestykuluje, tłumacząc powód swojej odmowy czy przyjaźnie pozdrawia dłonią. Przy tak ewidentnym braku szczęścia zdecydowaliśmy się jednak dać sobie spokój i powrócić do miasta w poszukiwaniu autokaru lub pociągu. Schodząc z drogi wylotowej mimo wszystko wciąż pokazywaliśmy przejeżdżającym kierowcom tabliczkę z nazwą miejscowości i staraliśmy się zachęcić ich do zatrzymania – wciąż na próżno. Tuż przy ostatnim skrzyżowaniu w drodze powrotnej do centrum Albufeiry, wyjeżdżający ze stacji paliw samochód przystanął jednak na naszej wysokości, a więc szybko wsiedliśmy do środka i, choć czekaliśmy na to dwie godziny, już 30 minut później znaleźliśmy się w Portimão. 

Tak rozpoczęła się nasza sobota, 25 lipca 2015 roku, na południu Portugalii.

to jeszcze nie koniec,
ciąg dalszy nastąpi ;)
Well, this kind of “pleasures” can’t last forever (thank God!) Around 4:30 a.m., more or less when the temperature reaches its bottom limit, further lying on the stiff floor was just impossible and we were forced to move ahead. We encountered an around-the-clock kiosk equipped with vending machines with snacks and hot drinks, where we treated ourselves with a little cup of hot chocolate (so much joy for only 0,50 euro!) and we stayed there for about an hour and a half before we went out of the city to get a morning lift to Portimão. We were waving and flourishing the cardboard with the name of our destination – in vain: the drivers were ignoring us as if we weren’t existing, which is probably the most discouraging hitch-hiking experience. Half the trouble if nobody takes you, but at least they smile, gesticulate to explain the reason of their refusal or greet you in a friendly manner. With this flagrant bad luck we decided to give it up and come back to the city centre to search for some bus or train. On our way back, though, we kept on showing the board to the drivers in attempt to encourage them to stop – still in vain. It was only at the last crossroads before entering to the centre to Albufeira when a car driving out of a service station braked and the driver invited us inside. Even though we’ve been waiting for it during two hours, thirty minutes later we finally arrived to Portimão. 

This is how we started Saturday, the 25th of July 2015, in the south of Portugal.

it's not the end of the story -
to be continued ;)


Nic lepszego niż kubeczek gorącej czekolady po bezdomnej nocy!
There's nothing better than a cup of hot chocolate after a homeless night!